piątek, 21 listopada 2014

Rozdział dwunasty.





          Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zaczęłam potykać się o wystające gałęzie drzew. Łzy napływające do oczu zamazywały obraz, co poskutkowało upadnięciem na kolana i zdarciem z nich naskórka. Nie czułam jednak bólu. Jedyny ból, jaki dawał mi teraz o sobie znać, to ten wewnętrzny. Byłam rozdarta. Nie miałam pojęcia dokąd pójść. Potrzebuję przyjaciela. Potrzebuję bliskiej osoby. Potrzebuję jego.
   Bez wcześniejszego namysłu sięgnęłam do kieszeni jeansów po telefon. Dobrze, że nie trzymam go w torebce, bo teraz nie miałabym nawet jakiegokolwiek ratunku. Wybrałam interesujący mnie numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Potrzebuję cię – głos załamał mi się w połowie wypowiedzianych słów. Ledwo trzymałam urządzenie przy uchu. – Jestem w parku  blisko świątyni do której chodzę. Pamiętasz? -  Zaciskam zęby.  – Nie możesz mi tego zrobić, Greg, nie ty – krzyczę do słuchawki. – Proszę cię! – Upadam na ziemię, kiedy słyszę dźwięk przerwanego połączenia. Nie płaczę. Po prostu leżę nieruchomo na zimnej, mokrej ziemi, a deszcz nadal obija się o moje ciało.

Chcę umrzeć. W tej chwili mam wszystkiego dość. Mogłabym rzucić się pod pociąg, ewentualnie skoczyć z mostu. Mój pech, że w pobliżu nie ma ani torów, ani mostu. Cóż, nie wstanę. Jest mi obojętne, co się ze mną teraz stanie. Przepraszam, mamo. Ty zawsze we mnie wierzyłaś. Jako jedyna potrafiłaś docenić moje wszelkie starania. Wspierałaś mnie, kiedy mi coś nie wyszło. Broniłaś przed złymi ludźmi. Niestety, sama nie umiałam tego zrobić. Wybacz mi. Wybacz mi, że chcę się poddać. Wiem, że nie chciałabyś drugi raz przeżywać możliwości mojej śmierci, ale nie mam już siły. Jestem słaba.  Moje  oczy same się zamykają. I nie czuję już nic. Ogarnia mnie ciemność. Upragniona ciemność.

*


   Lekko otwieram powieki. Czuję uciążliwy, pulsujący ból głowy, który nie daje mi możliwości poruszenia się.

- Co się stało? – Wymamrotałam na wpół przytomna. – Gdzie ja jestem?

- Na miłość boską, Leah! Natychmiast się połóż! – Obok mnie pojawił się Greg. – Lepiej ci już?

Jestem u Grega. Kiwnęłam głową, chociaż nie czułam się dobrze. Miałam potworne zawroty głowy.

- Jednak mnie nie zostawiłeś – szepnęłam. Wysiliłam się na mały uśmiech w jego kierunku. Odwzajemnił go.

- Nie mogłem.

- Po raz kolejny ratujesz mi dupę…

- Ciii – blondyn położył mi palec na ustach. – Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Powiesz mi co się stało?

- Nie – odpowiedziałam mechanicznie. Tak bardzo chciałam się komuś wygadać, ale nie mogłam mu niczego powiedzieć. Nie teraz.

- Leah, proszę cię. Martwię się o ciebie. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? – Posłał mi jednoznaczne spojrzenie.

- Jesteśmy Greg, ale ja wyświadczam ci przyjacielską przysługę nie mówiąc ci o niczym. Kiedyś zrozumiesz – westchnęłam.

- DO JASNEJ CHOLERY! To zaczyna mnie przerastać! Jesteś w niebezpieczeństwie przez tego sukinsyna, tak?! – Złapał mnie za ramiona. Syknęłam.

- Uspokój się, Greg. To nie twoja sprawa. Puść mnie.

- Znowu to samo! Ile razy kurwa jeszcze to usłyszę? – Coraz mocniej ściskał moje ramiona. Czułam, że będę miała siniaki po jego silnym uścisku. Co w niego wstąpiło?

- To boli…

- Może w taki sposób dojdzie do ciebie, jak kurewsko głupia jesteś! Czy ty nie widzisz, że tylko ja się staram? Że wszyscy inni się od ciebie oddalili? Nikt ci nie został, rozumiesz?! Tylko ja waruję u twego boku jak pies, a ty? Jesteś  suką bez serca, Lee! – Pisnęłam, kiedy Greg mną szarpnął. Boże, za co? Mój najlepszy przyjaciel zwariował…

Po pokoju rozniósł się huk tłuczonego szkła. Oboje z Gregiem odwróciliśmy się w kierunku hałasu. Nie mogłam uwierzyć, kto stał w progu drzwi. Co on sobie kurwa myśli?

- Liczę do trzech, i albo zabierasz z niej swoje brudne łapska, albo dostaniesz kulkę i pożegnasz się ze swoim beznadziejnym życiem – Malik wypowiedział te słowa powoli. Zakryłam usta dłońmi, kiedy dostrzegłam, że celuje bronią w mojego przyjaciela.

- Raz…

Żyłka na jego twarzy i zaciśnięte usta mówiły wszystko. Był wściekły. Nie mogłam  się ruszyć, ani nic powiedzieć. Greg także jest zaskoczony całą sytuacją. Całkowicie rozluźnił uścisk na moich ramionach.

- Jak ty… jak ty wyszedłeś ze szpitala? –Wyjąkał. No tak, on nie wie, że jest dwóch Malików.

- Dwa… radzę ci się pośpieszyć – do moich uszu doszedł dźwięk odblokowania broni. Palec  Zayna powoli zaczynał naciskać spust.

- Co ty sobie kurwa wyobrażasz?! Najpierw mnie okłamujesz, a później zgrywasz bohatera? Nathan? Zayn? Javadd? Kim ty tak w ogóle jesteś, co?! – Łzy zaczęły gromadzić się w moich oczach. Nie wytrzymałam. Dłonie Grega już nie robią mi krzywdy. Chłopak powstrzymuje mnie przed wyrwaniem się w stronę Malika.

- Zayn.  Zayn  Javadd Malik-  usłyszałam jego cichy, zachrypnięty głos. Świetnie, kurwa.

- Dlaczego? – Nie chciałam wiedzieć niczego innego. Pragnęłam tylko, by dał mi odpowiedź na to pytanie. Nic więcej.

- Wytłumaczę ci to kiedyś, obiecuję. Po prostu nie mogliśmy ci powiedzieć. Nie znaliśmy się. Musieliśmy grać ostrożnie. Teraz to i tak nie ma już znaczenia. Musisz mi zaufać, Leah. Nie zrobiliśmy tego specjalnie – zwrócił na mnie swój wzrok.

- Nie wierzę ci – odpowiedziałam. – Nie wierzę, słyszysz! To jest jakaś chora gra, Zayn, Nathan, Javadd,  czy jak ci tam na imię! – Wykrzyczałam. Miałam ochotę przywalić mu teraz w mordę, ale wciąż byłam powstrzymywana przez Grega.

- Błagam cię, Leah. Jesteś mi potrzebna...

Prychnęłam.

- Do czego? Do uratowania twojej dupy?!

- Mojego brata. Pamiętasz, jak zawarliśmy umowę?

- Zabiję cię, ty cholerny dupku! – Wrzasnęłam.

Wyswobodziłam się z uścisku Grega. Podbiegłam do Malika i złapałam za broń, którą wciąż celował w blondyna. Chciałam mu ją wyszarpać. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Popełniłam ogromny błąd.

Huk. Głośny huk. Przez chwilę robi mi się głucho w uszach. Broń upada na podłogę. Skierowuję swój wzrok na wprost. Greg leży na ziemi nieruchomo. O Boże. Co ja zrobiłam?  Co się przed chwilą stało? Widzę, jak Zayn podbiega do leżącego na podłodze blondyna.  Ręce zaczynają mi się pocić. Moje ciało się trzęsie. Niekontrolowanie upadam na kolana. O MÓJ BOŻE.


 ZABIŁAM GREGA…




-----------------------------------

NA POCZĄTKU CHCIAŁAM WAM BARDZO PODZIĘKOWAĆ ZA TAK LICZNE KOMENTARZE POD POSTEM! JESTEŚCIE WSPANIALI! Nie sądziłam, że ktoś jeszcze będzie chciał czytać #Mistakeff po tak długiej przerwie. KOCHAM WAS!

Przepraszam, że ten rozdział jest tak krótki. Mam nadzieję, że was nim nie zawiodłam. No może troszeczkę. 

ZAPRASZAM TAKŻE NA MOJE OPOWIADANIE Z HARRYM W ROLI GŁÓWNEJ: 
http://my-friend-angel-fanfiction.blogspot.com/  Tematyka jest zupełnie inna, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. :) 


Wyrażajcie swoje opinię na twitterze z hashtahiem #MistakeFF. Polecajcie innym, jeśli oczywiście jest godne polecenia :) Uwielbiam czytać wasze tweety! Aż mnie po nich wena nachodzi xd

DZIĘKUJĘ, ŻE ZOSTALIŚCIE. MAM NADZIEJĘ, ŻE MNIE NIE OPUŚCICIE DO KOŃCA PIERWSZEJ CZĘŚCI :)

UŚCISKI!

wasza: @mistakezayyn 

niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział jedenasty.

 


     Wszystko było gotowe. Byłem zadowolony z pracy moich ludzi. Wykonali zadania perfekcyjnie i bez żadnej pomyłki. Niech ten skurwiel szykuję się na swoją śmierć. Jego koleżka Liam, mimo zmiany wyglądu, poległ. Zbiliśmy go z tropu. Informacje jakich się dowiedział, były oczywiście fałszywe. Payne od dłuższego czasu kombinował plan zrujnowania naszego gangu, o czym dowiedziałem się zanim tajemnica Malików wyszła na jaw. Nie przejmowałem się jednak tym gówniarzem, był nieszkodliwy. Sytuacja zmieniła się z dniem dołączenia do jego paczki Javadda. Najlepszy z moich ludzi przeciwstawia się mnie. W tym momencie poczułem zagrożenie. Musiałem go przechytrzyć, musiałem być wygranym. Nie obchodzą mnie więzi rodzinne. Człowiek, który mnie zdradza już do niej nie należy. Kłamstwa też nie toleruję, dlatego zabiłem brata i jego żonę. Nie mam wyrzutów sumienia. Jestem skałą. Panem tego świata. To ja zostałem szefem gangu. Co z tego, że zabiłem swojego poprzednika i zmusiłem do podpisania oświadczenia o przejęciu przeze mnie dowództwa? Mam w dupie fakt, że jestem szaleńcem. Zabiję każdego, kto stanie mi na drodze. Każdego, kto zagraża mojej osobie. Szykuj się na swoją śmierć Zayn Javadd Malik. Byłeś moim ukochanym bratankiem, oczkiem w głowie, następcą. Straciłeś to, zniszczyłeś szansę na lepsze życie, na bycie kimś. Teraz będziesz zdychał tak długo, jak twój ojciec. Nie dam ci szybkiej, słodkiej śmierci. Zobaczysz, jak najbliższe osoby w twoim życiu powoli je traciły. Nagrałem ich ostatnie chwile. Mam nadzieję, że seans ci się spodoba.
  
                                                                     *





- Pierdoleni Malikowie - splunąłem. - Dlaczego tak późno dowiedzieliśmy się, że on nie ma tatuaży.
- Spokojnie szefie. Wszystko jest już gotowe. Niedługo wdrążymy nasz plan w życie.


- Wiem, po prostu wkurwia mnie fakt, że daliśmy się nabrać. Zabiłbym Nathana, a Zayn spokojnie organizuje na mnie pułapkę.
- Właściwie, to dlaczego nie zabijesz ich obu?


Zaśmiałem się. Wiedziałem, że Jake w końcu zada mi to pytanie.


- Zrobię z niego jeszcze gorszego skurwysyna, niż Zayn. Będzie już wiedział, czym grozi nieposłuszeństwo.


- Myślisz, że też będzie tak skuteczny?
Skinąłem głową.


- Krew Malików. Wiesz, jacy jesteśmy rządni władzy - zaśmiałem się gardłowo.


- Nie mamy już wtyczek w szpitalu. Znajomi Payna wszystkiego pilnują. Jesteś pewny, że on nam nie zagraża? Zabił Leighta i Braytona.


- Nie przypominaj mi o tych debilach - warknąłem. - Spierdolili swoją robotę. Mam w dupie tego pseudo gangstera. Jedynym zagrożeniem jest Malik i na nim się skupmy. Ośmieszę go, a później z przyjemnością odbiorę mu życie. Znam jego czuły punkt, a raczej osobę, która nim jest.


- Chyba wiem o kim mówisz - Jake posłał mi porozumiewawcze spojrzenie, a na jego twarzy
zagościł cwaniacki uśmieszek. - Co z dziewczyną?


- Ją też zabiję, kiedy tylko uporam się z tym gnojkiem.


- Tak myślałem. Działamy?


- Działamy.






*
Perspektywa Leah




Zayn właśnie rozmawia z Harrym i Lou pod salą. Kazał, żebym wyszła. Nienawidziłam tajemnic. Chciałam cokolwiek podsłuchać pod drzwiami, jednak starali się mówić szeptem. Jestem ciekawa, co wymyślą. Nie ogarniam tej całej sytuacji. W prawdzie dowiedziałam się kilku istotnych rzeczy, jednak dalej nic nie układa mi się w całość. Nic nie jest racjonalne. Ciągle tkwię w labiryncie kłamstw. Czuję to. Do tego coraz mocniej się boję. Słowa wróżącej mi kobiety wciąż zaprzątają moją głowę. Malikom grozi niebezpieczeństwo. Czy ona może mieć rację? Co, jeśli tak właśnie jest? Co mogę zrobić, by ich uchronić?
 
- Leah, jesteś wzywana na izbę - głos Grega wyrwał mnie z przemyśleń.


Kiwnęłam głową i skierowałam się za nim. Bliźniacy zajmowali moje myśli, co skutkowało mało taktownymi decyzjami. Musiałam wziąć się w garść. Zwłaszcza, że zostaliśmy przydzieleni do opatrywania ran pacjentom z wypadku autobusowego.


- Ręce ci się trzęsą - wywróciłam oczami, po tym, jaki Greg zwrócił mi uwagę. Zakładałam szwy na czole jednej z rannych. Fakt, nie byłam dzisiaj w wyśmienitej formie, ale to nie jest powód, by mógł zwracać mi uwagę. - Po prostu się martwię - dodał.


Westchnęłam głośno.


- Niepotrzebnie - bąknęłam. Nie zapomniałam jeszcze o naszym spięciu pod szpitalem.




Zachowywałam dystans. Greg zrobił się jakoś dziwny i zbyt podejrzliwy. Nie chce, by jeszcze on został wplątany w to gówno.


- Leah, powinnaś ... - zaczął, jednak nie dałam mu dokończyć.


- Przestań. Zajmij się swoją robotą, dobra?


- Zmieniłaś do mnie stosunek, kiedy w twoim życiu pojawił się Malik.


Kurwa, Greg, serio?


- Wydaję ci się.


- Nie, wcale mi się nie wydaję. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a teraz? Zbywasz mnie, prawie w ogóle ze sobą nie gadamy, nie wychodzimy już nigdzie. Czy ty tego nie zauważasz? Cały swój czas oddałaś temu, temu...pacjentowi, a mnie traktujesz jak najgorszego wroga. Zrobiłem coś źle?


Zagryzłam dolną wargę. Spokojnie dokończyłam zszywanie rany i zrobiłam opatrunek. Odłożyłam narzędzia i pokazałam kobiecie miejsce, gdzie może usiąść i odpocząć. Zdjęłam rękawiczki i skierowałam swój wzrok na mojego przyjaciela. Nie wiedziałam, że tak to wszystko odbierał. Z drugiej strony zachował się nieprofesjonalnie, w chwili, gdy zostawił Zayna samego i zignorował moje prośby.


- Jestem zła, że zlekceważyłeś moją prośbę i zostawiłeś Pana Malika samego, chociaż prosiłam cię, byś z nim został - wytłumaczyłam.


Skierował na mnie swój wzrok i prychnął lekko pod nosem.


- Nawet nie dałaś mi się wytłumaczyć. Wyobraź sobie, że zostałem wezwany do mojej pacjentki, Pani Berm, zatrzymała się, a ja próbowałem przywrócić jej funkcje życiowe. Niestety zmarła. A wiesz z jakiego powodu trafiła do nas do szpitala? - Przerwał na chwilę. W tym momencie zrobiło mi się głupio. Rzeczywiście mogłam dać się mu pierw wytłumaczyć.


- Przykro mi.


- Wiesz z jakiego powodu trafiła do szpitala? - Jego oczy przeszywały moje. Był zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Mój błąd, racja. Nie zapytałam go o powód pozostawienia Zayna samego. Nie powinnam się tak zachować. Znamy się zbyt długo. Nie zrobiłby czegokolwiek wbrew mnie.


- Nie?


- Była w tym banku. To przez Malika tu się znalazła, Leah. Jesteś nim totalnie zaślepiona.


- Co? Ty nic nie rozumiesz...


Prychnął. Podszedł do mnie bliżej. Jego nos prawie stykał się z moim. Gula utkwiła mi w gardle.


Wstrzymałam oddech. Odejdź, cholera.


- Ja nic nie rozumiem? To ty niczego nie kumasz. Zadajesz się z kryminalistą.


Przełknęłam ślinę.


- Nie prawda.


- Do tego jeszcze mu pomagasz.


O kurwa. Czy on? Czy to możliwe, że czegoś się dowiedział?


- O czym ty mówisz? - Postanowiłam udawać głupią. Zawsze mi się udawało, może teraz też się uda?


- Widziałem, jak nie chciałaś dopuścić policjantów do Malika.


 - Byli zbyt natrętni.


- A kim są ci dwaj, co teraz go pilnują? Nie wyglądają jak gliny.


- Tajniacy. Nie wiedziałeś? - Zaśmiałam się nerwowo.


- Serio, Leah?


- O co ty mnie podejrzewasz? Pojebało ci się coś we łbie? Będę lekarzem. Lekarzem, Greg.Nie planuję wiązać przyszłości z przekrętami.


"Właściwie to już zaczęłaś ją wiązać." Przestań. "Taka jest prawda." Nie jest. "Okej, jak wolisz."Kurwa.


- Spokojnie, Lee. Ja po prostu...


- Nie, przestań! Od paru dni wciąż masz do mnie jakiś problem. Wszystko ci nie pasuje. Doszukujesz się czegoś, czego nie ma. Zarzucasz mi jakieś brudy. Może ciebie boli to, że spędzam więcej czasu z Zaynem, nie z tobą, co? - Zamrugałam nerwowo kilka razy powiekami. Zacisnęłam usta w cienką linię i lekko przytupując nogą chciałam dać mu do zrozumienia, że mam dość jego uszczypliwych komentarzy i podejrzeń. Co on sobie myśli? Że jest moim ojcem?


- Wyobraź sobie, że tak właśnie jest! Olałaś mnie dla niego. Na prawdę byłaś taka ślepa i nie zauważyłaś, że zawsze chce twojego dobra? Że byłem na prawie każde twoje zawołanie? Przypomnij sobie, Leah. Przypomnij, jak dzwoniłaś do mnie w środku nocy, bo czułaś się samotna, a ja jak ten ostatni debil, mimo tego, że byłem skonany po dyżurze, jak wariat, wsiadałem w auto i kilka minut później byłem już u ciebie. Jak pocieszałaś się w moich ramionach, kiedy kolejna randka ci nie wyszła. Musiałem to znosić, mimo tego, że od zawsze mi się podobałaś, i co noc nie myślałem o nikim innym, tylko o tobie. Naprawdę tego nie zauważyłaś? - Przerwał na chwilę, a ja dosłownie stałam nieruchomo, moje ciało ogarnął szok. Pewnie wyglądałam komicznie, z na wpół otwartą buzią i wytrzeszczonymi oczami, ale moja reakcja była jak najbardziej adekwatna do usłyszanych przeze mnie, przed chwilą, słów.


- Zresztą, zapomnij o tym. I tak gówno cię teraz to interesuje.


Cholera, cholera, cholera. Ja śnię, to tylko zły sen, Lee. Niech ktoś mnie uszczypnie...


- Ja... - zająkałam się. Greg tylko prychnął i odwrócił się do mnie plecami. Chciał ruszyć, ale w ostatniej chwili złapałam go za dłoń. Zatrzymał się. Obrócił głowę w moją stronę. Wyczekiwał wyjaśnień, dostrzegłam to w jego oczach. - Przepraszam. Naprawdę nic nie zauważyłam, gdybyś mi to powiedział, to może...


-Co, może byłabyś skłonna dać mi szansę?


Wzruszyłam ramionami.


- Może.


- Więc mi ją daj, Leah. Obiecuję, że ja cię nie zawiodę, przecież mnie znasz - uniósł swój wzrok i złapał kontakt z moim. Przegryzłam dolną wargę. Zbliżyłam się do niego, stanęłam na palcach i delikatnie musnęłam ustami jego policzek.


- Nie mogę tego zrobić, nie teraz - szepnęłam i odsunęłam się od niego. - Potrzebuję czasu na przemyślenia - wyjaśniłam i jak najszybciej skierowałam się w głąb szpitala. Uciekłam. Byle tylko nie prowadzić dalej tej rozmowy. Dlaczego ja zawsze muszę mieć pod górkę?








*


Koniec pracy, nareszcie! Jestem padnięta. Zbyt dużo się dzisiaj wydarzyło. Mój mózg nie przetwarza tak wielu informacji na raz.


- Niall czeka na ciebie na dole - usłyszałam za plecami głos Harrego. Odwróciłam się i posłałam mu ciepły uśmiech.


- Wolałabym wyspać się w swoim łóżku, ale teraz to jest raczej niemożliwe - westchnęłam.


- Spokojnie maleńka. Niedługo się to wszystko skończy.


- Mam nadzieję - Loczek poklepał mnie po ramieniu i skierował się w stronę sali Zayna. Ja natomiast ruszyłam do wyjścia. Miałam darmową podwózkę, ale brakowało mi prowadzenia mojego autka. Muszę je sprowadzić jak najszybciej. Wtedy żaden z ludzi Nathana nie będzie musiał po mnie przyjeżdżać.


- Hej Niall! - Przywitałam się z blondynem i  od razu zajęłam miejsce pasażera. Odpowiedział mi krótkim "cześć". Odpalił silnik nic nie mówiąc. Załączyłam radio, nie lubiłam ciszy w samochodzie. Z głośników popłynęła jakaś rockowa piosenka. Nie chciało mi się skakać po stacjach, więc po prostu zostawiłam to, co jest.


- Wydajesz się być jakiś smutny. Coś się stało? - Horan wypuścił ciężko powietrze z ust. Zaczął nerwowo stukać palcami na kierownicy. Ewidentnie coś go dręczyło.


- Wszystko okej.


- Ehe, mnie nie oszukasz, Horan. Mów.

Chrząknął znacząco, co oznaczało, że jednak mi zaufał i postanowił się zwierzyć. Zrobiło mi się ciepło na sercu, nie wiem dlaczego. Miałam wrażenie, jakbym zyskała kolejnego przyjaciela. Czy to możliwe? Czy ten zwariowany blondyn mógłby nim zostać?

- Chodzi o Ginę. W zasadzie to o nas. Mówię ci to, bo... wydaję mi się, że jako kobieta lepiej zrozumiesz tę sytuację - westchnął. Nerwowo zagryzł wargę. - Nie obrazisz się, jeśli zapalę w aucie?
 
- Nie wiedziałam, że palisz.

- Bo nie palę.

- Oh - bąknęłam. - Co cię skłoniło, by sięgnąć po to świństwo?

- Podejrzewam, że Gina jest w ciąży - włożył papierosa do ust, następnie podpalił go lewą dłonią. Prawą cały czas trzymał na kierownicy. Otworzyłam usta, próbowałam coś powiedzieć, jednak na marne. Zatkało mnie. Totalnie mnie zatkało. Horan ojcem. Niall James Horan zostanie tatą.

- Umm, dziecko to nie koniec świata - wreszcie zdołałam cokolwiek z siebie wydusić. Niall obdarował mnie spojrzeniem typu "Pojebało cię?'", po czym jego wzrok znów przeniósł się na drogę.

- No dobra, może to nie jest komfortowa sytuacja, ale czasu nie cofniesz. Chcesz ich zostawić?

- Oczywiście, że nie. Po prostu...

- Wiem, Niall. Boisz się odpowiedzialności, jak każdy z nas. Jednak jeśli okaże się, że masz zostać ojcem, to musisz wziąć się w garść. Od tej pory od ciebie zależało będzie życie drugiego człowieka. Malutkiej istotki, którą sam zmajstrowałeś. Stało się.

- Cholera jasna. Nie jestem na to gotowy, rozumiesz? To nie jest czas na bycie ojcem. Które dziecko chce mieć ojca powiązanego z gangiem? To wszystko nie ma sensu.

- Nic nie dzieje się bez powodu.

- Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz.

-Wierzę, Niall. Gdybym nie wierzyła, już dawno popełniłabym samobójstwo przez to wszystko, co mnie teraz spotyka.

- Żartujesz?

- No dobra. Jestem zbyt słaba, by zrobić coś takiego. Tak czy inaczej, dawno bym zwariowała. Jestem słaba, by ze sobą skończyć i pożegnać się z tym raz na zawsze, a zarazem silna, by przełknąć to wszystko i nie popaść w depresję. Rozumiesz?

- Chyba tak.

- Powinieneś porozmawiać z Giną. Jeśli będziesz miał jakiś problem, jestem.

- Dziękuję. Dobrze jest mieć taką osobę jak ty.

- Trzymam kciuki - posłałam mu szeroki uśmiech, który odwzajemnił.

Nawet nie zorientowałam się, że zaparkowaliśmy już przed posiadłością Malików. Otworzyłam drzwi i wysiadłam z auta. Zaczerpnęłam świeżego powietrza, po czym skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Będzie, co ma być. Pozostanę silna. Chyba zacznę sobie powtarzać to zdanie codziennie.

*

- Co oglądacie? - Spytałam siedzących w salonie przed telewizorem Java i Nialla. Ze skupieniem śledzili nieznany mi program. Odwrócili się na moment w moją stronę, następnie znów skierowali wzrok w ekran telewizora. - Okeeeeeeej - przeciągnęłam i usiadłam obok Malika na kanapie. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi, co oczywiście było mi na rękę. Po kilku minutach ich jakże "interesujący" program o samochodach, jak się później przekonałam, nareszcie się skończył.

- Oglądałaś z nami? - Odezwał się Malik, a ja tylko kiwnęłam głową na potwierdzenie. - Myślałem, że poszłaś.

- Nudziło mi się tak bardzo, że postanowiłam zmarnować kilka minut mojego czasu na ten beznadziejny program.

- Kobiety - wywrócił oczami.

- Pan Malik chce się wypowiedzieć na temat kobiet? Przecież Pan zna je lepiej od strony seksualnej, jak zdążyłam zauważyć - zmrużyłam oczy z lekkim uśmieszkiem na twarzy.

- Sugeruję Pani, że nie mam nic innego do zaoferowania kobietom, tylko seks? A może myślisz, że nie znam się na was?

- Ja to wiem.

- Mało Pani wie, Panno Colins.

- Ah, tak?

- Sprawię, że przeżyjesz ze mną swój najlepszy dzień w życiu. Zakład?

Co? On powiedział...?

- Zależy o co się zakładamy.

Zastanowił się przez chwilę. Widziałam, jak jego kąciki ust unoszą się do góry.

- Zastanowimy się nad tym.

Wyciągnął w moją stronę swoją dłoń. Przegryzłam lekko wargę i wysunęłam swoją. Nasze dłonie złączyły się w uścisku.

- Niall, przetniesz?

- Jak z dziećmi - Horan pokręcił głową i przeciął nasze dłonie.

- Jesteśmy umówieni - puścił mi oczko, na co ja tylko aktorsko przewróciłam oczami.
 
Naszą "sielankę" przerwał dzwonek do drzwi.

- Otworzy ktoś? - Zapytałam. Cisza, świetnie. - Okej, pójdę.

Wstałam i niechętnie skierowałam się w stronę drzwi.  Ktoś natarczywie dzwonił dzwonkiem, co doprowadzało mnie do szału.

- Już! - Krzyknęłam. Odblokowałam drzwi i pociągnęłam za klamkę.

Moim oczom ukazała się szczupła, wysoka brunetka. Była cała mokra, prawdopodobnie od deszczu, i zapłakana. Makijaż spłynął po jej twarzy, tworząc czarne smugi pod oczami. Z wargi i łuku brwiowego sączyła się krew, a ona sama ledwo trzymała się na nogach.

- Szukam Zayna... - wychrypiała ostatkiem sił.

- Zayna nie...

- Rose? - Zza moich pleców udało mi się dosłyszeć głos Nathana. Odwróciłam się w jego stronę, do końca nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.

-...ma - dokończyłam to, co miałam zamiar jej odpowiedzieć. Co tu jest grane?

- Zayn, Zayn musisz mi pomóc. Oni chcą mnie zabić - wybuchnęła płaczem i upadła na kolana.

Malik od razu do niej podbiegł i pomógł jej wstać.

- Cty tu robisz, Rose? - Zapytał jej, ona jedna nie dała mu odpowiedzi.

- Zayn? - Zmrużyłam oczy obserwując Malika i Rose, którą trzymał aktualnie w ramionach.
Oczekiwałam odpowiedzi.

- Wytłumaczę ci to... - wyszeptał. Nie, to nie jest tak, jak myślę...

- Powiedz mi, że to nie jest tak, jak wygląda...

Spuścił głowę. Cisza, zero odpowiedzi. Ja pierdole, to niemożliwe.

-Nie mogę w to uwierzyć! Jak mogliście?! - Krzyknęłam. Rozsadzało mnie od środka, miałam ochotę coś rozwalić. Dałam się nabrać, jak dziecko. Naiwna. Jestem taka naiwna.

- Nie wiedzieliśmy, czy możemy ci ufać!

- Serio? Na prawdę zamierzasz się tak tłumaczyć?! A ja głupia prawie zaczynałam coś do ciebie czuć! - Nie pohamowałam łez. To, do czego nie przyznawałam się wcześniej wypłynęło z moich ust. Byłam wściekła. Znów czułam się sama. Znów mnie oszukano. - Jesteście popieprzeni. W co gracie? Nie, mam dość. Zostawcie mnie w spokoju. Wychodzę i możesz być pewien, że kończę z tym gównem. Mam w dupie twoje groźby, rozumiesz? Od dzisiaj Leah Jessica Colins dla was nie istnieje, czy to jest jasne?! - Krzyczałam. Mój wewnętrzny ból wydobywał się na zewnątrz. Czułam, jak rozpadam się na kawałki, a moja siła słabnie. Wyszłam trzaskając drzwiami. Wybiegłam na ulicę, mimo deszczu. Nie obchodziło mnie teraz nic. Chciałam stąd uciec, uciec od niego jak najdalej.

- Leah! - Usłyszałam, jak nawołuje moje imię. Przyśpieszyłam kroku. Zaczęłam biec w stronę parku. Deszcz uderzał w moje ciało, a pojedyncze kropelki mieszały się z moimi łzami. Nie dogonił mnie. Uciekłam, uciekłam mu. Pieprz się, Malik. Pieprzcie się wszyscy!




__________________________________________________________________________
PRZEPRASZAM.

Wiem, że to nie wystarczy, bo zawaliłam na całej linii. Niektóre osoby na prawdę polubiły to opowiadanie, co mnie naturalnie bardzo cieszy i właśnie was chciałam najbardziej przeprosić. Wszystko mnie przerosło. Przeprowadzka, nowe miejsce. Początkowo miałam problem z internetem, później w moje życie wdarło się kilka problemów...
Tłumaczenie na nic się chyba zda. Kiedy tutaj weszłam i zobaczyłam ile pozostawiliście komentarzy, zrobiło mi się głupio. Dlatego postanowiłam się spiąć i napisać kolejny rozdział. Dla was. Nie oczekuję, że po tym wszystkim wrócicie z chęcią do czytania. Nie liczę na wiele komentarzy...
Przepraszam, kolejny raz. Nic innego nie mogę powiedzieć.

CHCIELIBYŚCIE, ABYM DALEJ PISAŁA TO FANFICTION?

WIEM, ŻE ZAWALIŁAM NA CAŁEJ LINNI, JEDNAK JEŚLI JESZCZE MACIE OCHOTĘ WGŁĘBIAĆ SIĘ W TĘ HISTORIĘ, NAPISZCIE MI TO W KOMENTARZU. Jeśli będzie was tu dużo, to moje problemy osobiste postaram się oddzielić i dalej męczyć was MISTAKE'iem.

DZIĘKUJĘ ZA WYŚWIETLENIA, KOMENTARZE I OBSERWOWANYCH.

ŚCISKAM i czekam na wasze opinię <3